Przede wszystkim, no cóż, możecie uznać to za czepianie się, ale znajduję nazwę tego produktu wyjątkowo mylącą. Gdybym zobaczyła go na sklepowej półce pomyślałabym, że to po prostu balsam do ciała w kostce i w taki sposób próbowałabym go używać. Co to w ogóle ma znaczyć body butter? No więc nie jest to balsam do ciała, a wręcz przeciwnie, Buffy należy kategorycznie i bezdyskusyjnie zmyć bieżącą wodą. Dlaczego? Dlatego, że Buffy jest ekologicznym (bo "nagim" to jest bez opakowania) peelingiem do ciała. Konkretnie są to ziarenka ryżu, zmielone łupiny migdałów oraz nasionka adzuki zatopione w maśle shea i maśle kakaowym z dodatkami olejków. Mimo wysokiego stężenia maseł nadal jednak nie nazwałabym tego produktu masłem do ciała! Po prostu nie i już! Ale przechodząc do rzeczy...
Buffy generalnie ma dla mnie dwa oblicza, po prostu nie mogę wymienić ani jednej zalety bez dodania wynikającej z niej wady. Przede wszystkim jeśli lubicie hardcorowe ścieranie, to na pewno przypadnie wam do gustu, część ścierająca jest drobno zmielona, gęsta i po prostu ostra. Ja lubię ścieranie, jestem sporą fanka peelingów, to jednak było dla mnie troszeczkę za dużo. Uważam, że drobinki, mimo opatulającego ich masła, są za ostre i po prostu sprawiały mi ból, chociaż moja skóra nie należy wcale do najbardziej wrażliwych na świecie. Wierze jednak święcie, że znajdą się na tym świecie ludzie, którzy docenią porządne aczkolwiek bezlitosne ścieranie.
Dzięki zawartości niewyobrażalnej ilości maseł peeling ma genialne wręcz właściwości nawilżająco natłuszczające, efektu tak doskonałego nawilżenia po prysznicu doświadczyłam tylko raz przy okazji używania peelingu Kwiat Wiśni Organique. Ciało jest miękkie, elastyczne, niesamowicie przyjemne w dotyku, gładkie jak jedwab. Ciężko jest zapanować nad ciągłym odruchem dotykania się i głaskania po ramionach (nie polecam w środkach komunikacji miejskiej). Ale..., no cóż, tak duża zawartość maseł sprawia, że Buffy robi się nieco niekomfortowa w użyciu, masła topią się bardzo powoli i tylko pod wpływem ciepłej temperatury, próbowałam rozmasować, stopić je trochę w dłoniach, no nie chciały za nic współpracować, dopiero na mocno wilgotnej skórze jako tako się ślizgały, idzie to jednak naprawdę topornie, jak dla mnie aplikacja produktu była po prostu koszmarna i skutecznie zniechęcała mnie do jego używania. Ciągłe pilnowanie, żeby skóra była wilgotna i tarcie, tarcie, tarcie skóry twardym blokiem masła nie należy do przeżyć, na które czeka się cały tydzień z niecierpliwością.
Po zabiegu skóra pozostaje pachnąca, a zapach utrzymuje się naprawdę bardzo długo i wsiąka w dosłownie wszystko, piżamę, ręczniki, pościel, no wszystko. Normalnie uznałabym to za zaletę bo jestem gigantyczną fanka zapachowych kosmetyków, jednak nie tym razem. Nie wiem o co tu chodzi, nie wiem komu ten zapach może przypaść do gustu, ale moim zdaniem on zwyczajnie śmierdzi niezbyt świeżym koprem posypanym lawendą. Połączenie dziwaczne i w moim odczuciu niesmaczne.
Tak wiec Buffy polecam tylko i wyłącznie cierpliwym masochistom, którzy w ogrodzie hodują lawendę a w wolnych chwilach lubią nacierać się koprem.
Wszystkim innym sugeruję You snap the whip, o którym, mam nadzieję, wkrótce napiszę nieco szerzej.
Używaliście? Jak wrażenia? Podzielcie się!
Buffy generalnie ma dla mnie dwa oblicza, po prostu nie mogę wymienić ani jednej zalety bez dodania wynikającej z niej wady. Przede wszystkim jeśli lubicie hardcorowe ścieranie, to na pewno przypadnie wam do gustu, część ścierająca jest drobno zmielona, gęsta i po prostu ostra. Ja lubię ścieranie, jestem sporą fanka peelingów, to jednak było dla mnie troszeczkę za dużo. Uważam, że drobinki, mimo opatulającego ich masła, są za ostre i po prostu sprawiały mi ból, chociaż moja skóra nie należy wcale do najbardziej wrażliwych na świecie. Wierze jednak święcie, że znajdą się na tym świecie ludzie, którzy docenią porządne aczkolwiek bezlitosne ścieranie.
Dzięki zawartości niewyobrażalnej ilości maseł peeling ma genialne wręcz właściwości nawilżająco natłuszczające, efektu tak doskonałego nawilżenia po prysznicu doświadczyłam tylko raz przy okazji używania peelingu Kwiat Wiśni Organique. Ciało jest miękkie, elastyczne, niesamowicie przyjemne w dotyku, gładkie jak jedwab. Ciężko jest zapanować nad ciągłym odruchem dotykania się i głaskania po ramionach (nie polecam w środkach komunikacji miejskiej). Ale..., no cóż, tak duża zawartość maseł sprawia, że Buffy robi się nieco niekomfortowa w użyciu, masła topią się bardzo powoli i tylko pod wpływem ciepłej temperatury, próbowałam rozmasować, stopić je trochę w dłoniach, no nie chciały za nic współpracować, dopiero na mocno wilgotnej skórze jako tako się ślizgały, idzie to jednak naprawdę topornie, jak dla mnie aplikacja produktu była po prostu koszmarna i skutecznie zniechęcała mnie do jego używania. Ciągłe pilnowanie, żeby skóra była wilgotna i tarcie, tarcie, tarcie skóry twardym blokiem masła nie należy do przeżyć, na które czeka się cały tydzień z niecierpliwością.
Po zabiegu skóra pozostaje pachnąca, a zapach utrzymuje się naprawdę bardzo długo i wsiąka w dosłownie wszystko, piżamę, ręczniki, pościel, no wszystko. Normalnie uznałabym to za zaletę bo jestem gigantyczną fanka zapachowych kosmetyków, jednak nie tym razem. Nie wiem o co tu chodzi, nie wiem komu ten zapach może przypaść do gustu, ale moim zdaniem on zwyczajnie śmierdzi niezbyt świeżym koprem posypanym lawendą. Połączenie dziwaczne i w moim odczuciu niesmaczne.
Tak wiec Buffy polecam tylko i wyłącznie cierpliwym masochistom, którzy w ogrodzie hodują lawendę a w wolnych chwilach lubią nacierać się koprem.
Wszystkim innym sugeruję You snap the whip, o którym, mam nadzieję, wkrótce napiszę nieco szerzej.
Używaliście? Jak wrażenia? Podzielcie się!
12 komentarze:
Spojrzałam na zdjęcie z daleka i byłam pewna, ze to jakieś karmelowo-śmietankowe ciasto na blasze!
A to peeling;) Ja chyba wolę te tradycyjne w opakownaniu, chociaż ten wygląda ciekawie;)
Przed chwilą jadłam krówki i patrząc na to zdjęcie pomyślałam, że może chcesz się podzielić jakimś przepisem na cukierki. xD Wygląd ma bardzo ciekawy, masochistką jestem - więc ok. Obawiam się tylko, że zapach by mnie odstraszył. :/
Kurcze, myślałam, że to jakieś łakocie! :)
Hehe fakt tez myślałam ze to coś smacznego
Recenzja świetna, a pointe po prostu rozwalająca. Lubię ostre ścieranie. I o ole nacieranie się lawendą jeszcze bym zniosła, to koper mnie ostatecznie zniechęcił. Zostanę przy rękawicy. :)
Podsumowanie miażdży!
Po zdjęciu myślałam, że to jakieś ciasteczka czy tam cukierki o smaku toffi. Źle ze mną, oj źle.
Też myślałam, że to ciacho jest:) Ale kurczę jedzenie pelingów mogłoby się skończyć źle :)
czytam i myślę, że kostka może się nadać jako peeling do stóp :) moim stópkom taki zapach nie przeszkodzi, natomiast uwielbiam peelingi do ciała, regularnie stosuję co 2 dni ale skórę mam wrażliwą na zdzieraki i nie każdy ostry mi pasuje - więc do stóp z chęcią bym tego spróbowała :)
tez z daleka pomyslalam ze to jakies karmelki :D ten musi byc swietny :):) podoba mi sie to ze jest inny niz zwykle peelingi :):)
Moze tego nie upie, skoro taki hardcorowy, ale wlasnie podsunelas mi pomysl na peeling ryzowy wlasnej roboty :D
Ja też byłam przekonana patrząc na zdjęcie, że to coś do zjedzenia :) Po Twojej recenzji raczej się nie skuszę. Pozdrawiam.
Prześlij komentarz