10

Tołpa, Dermo Face Physio, płyn micelarny do mycia twarzy i oczu

Przygodę z płynami i żelami micelarnymi rozpoczynałam strasznie niechętnie. Głównie dlatego, że wierzyć mi się nie chciało w dokładnie oczyszczanie skóry bez wody. Teraz doceniam ich zalety w pełni, głownie właśnie z powodu braku konieczności używania wody. A już szczególnie jesienią i zimą. Dlaczego? Dlatego, że ostatnie co mam ochotę robić rano, to przemykać do zimnej łazienki i rozgrzanej skórze fundować terapię szokową zimną wodą (niewątpliwe zalety wadliwego bojlera), która ściąga mi niemiłosiernie suchą jak wiór skórę.
Tołpa proponuje nam dermo kosmetyk przeznaczony do bardzo wrażliwej skóry. Jest to też jeden z tych, które lubię najbardziej, myjący buzię i oczy. Opakowany w kliniczną, plastikową buteleczkę raczej nie przykuwa uwagi na aptecznych i drogeryjnych półkach. Co więc kryje się w środku?
Przezroczysty płyn ma naturalny, łagodny zapach bez śladu alkoholu czy sztuczności. Jest baaaardzo wydajny, mała ilość na waciku wystarcza na umycie buzi, zmycie z niej nawet najbardziej gęstych podkładów i kamuflaży. Działa szybko i skutecznie, nie ma mowy o tarciu czy przykładaniu i czekaniu aż podkład się rozpuści. To co mi się najbardziej w nim podoba to fakt, że faktycznie nie podrażnia. Mniej więcej w 9/10 przypadków jestem rozczarowana kosmetykami 2 w 1, dlatego, że jeśli dobrze działają na skórę twarzy, to już moje oczy nie są w stanie tego wytrzymać i łzawią. Płyn Tołpy jest jednak tym jednym z dziesięciu. Najbardziej podoba mi się to, jak skutecznie i bezboleśnie zmywa korektor pod oczy , absolutnie nic, ale to nic nie zostaje w załamaniach skóry (ładniejsze określenie na zmarszczki). Z żadnym cieniem, nawet z żelaznym, wodoodpornym MUFE nie miał problemów, jedyne co stwarzało trudności to tusze do powiek. Przy nich trzeba już zastosować patent z przytrzymaniem cierpliwie płatka nasączonego płynem i dopiero później usuwaniem tuszu.
Jestem pod wielkim wrażeniem uczucia jakie pozostawia ten płyn po użyciu. Skóra jest miękka, zrelaksowana, uspokojona, wydaje się też być jaśniejsza, bardziej promienna, i co zaskakujące, wcale, ale to wcale nie mokra. Tak jakby nadmiar płynu natychmiastowo wchłaniał się w skórę wywołując dodatkowo wrażenie delikatnego nawilżenia.
Na plus zaliczam jeszcze fakt, że kosmetyk mając fizjologiczne pH nie wymaga już później użycia toniku.
No to by było na tyle.
Jeśli macie ciągłe problemy z podrażnioną, poirytowaną, zaczerwienioną i suchą skórą, naprawdę warto bliżej przyjrzeć się płynowi micelarnemu z Tołpy, jak na razie jest to mój numer jeden wśród płynów tego typu.
No i wspieracie tym samym rodzimy rynek!
Czy miałyście z nim styczność? Czy używałyście kiedyś Tołpy?
Podzielcie się!
12

OPI - kolekcja Skyfall na święta 2012

Już od pięćdziesięciu lat James Bond powoduje szybsze bicie serca u szalejących za nim kobiet. Dla mnie najlepszymi odtwórcami roli w Tajnej Służbie Jej Królewskiej Mości byli Sean Connery (czyli pierwszy, kanoniczny dla mnie, Bond) oraz... stojący na drugim biegunie - Daniel Craig. Przy wyborze lakierów kierowałam się jednak czymś zupełnie innym niż miłość do postaci, a mianowicie odcieniami;)
Zapraszam Was na krótką podróż z Jamesem Bondem i lakierami OPI. 
Zacznijmy od jednego z moich ulubionych filmów, a zarazem też jednego z ulubionych odcieni z gamy OPI Skyfall - You Only Live Twice:
A tak wygląda sam lakier:
You Only Live Twice to karminowa, zmrożona czerwień z drobinami w kolorze purpury, różu i cyklamenu. Wystarczą dwie warstwy do pełnego krycia, zaś efekt bez odpryśnięć utrzyma się do tygodnia (przy zastosowaniu bazy).
Kolejny Bond i lakier to On Her Majesty Secret Service - jeden z moich ulubionych odcinków serii, przez wielu uznawany za niepasujący do historii z Jamesem Bondem, a to przez udział w nim George'a Lazenby. Ja jednak lubię tę część przygód agenta 007 z powodu odejścia od klasycznej formuły... i faktu, że Bond się w tym filmie zakochuje i żeni:
Lakier zaś wygląda tak:
On Her Majesty Secret Service to grafitowy granat podbity refleksami złota, srebra i błękitu. To dla mnie kolor londyńskiego nieba w zimną styczniową noc. Do pełnego krycia w tym przypadku trzeba 2-3 warstw (zwykle tak mam z lakierami OPI, że ciemne odcienie to 3 warstwy lakieru).
A teraz Bond, którego nie rozumiem za bardzo... The Living Daylights. Nie rozumiem filmu, a raczej za nim nie przepadam, ale lakier uważam za uroczy i niezbędny w kosmetyczce takiej sroki jak ja:
Buteleczka z brokatem The Living Daylights:
The Living Daylights jest tak szalony jak przedstawiony w tej części przygód Bonda zjazd na... fyterale od wiolonczeli:) To multikolorowy brokat - złoty, srebrny i szmaragdowy, w kształcie ośmiokątów. Trzyma się naprawdę mocno - zarówno jako top coat, jak i zastosowany na płytkę bezpośrednio (wtedy radzę użyć 3-4 warstwy).
Goldeneye - pierwszy "świadomy" James Bond w moim życiu i niezapomniana piosenka w wykonaniu Tiny Turner (która zresztą niedawno obchodziła urodziny). Z jednej strony lubiany, z drugiej, z powodu Pierce'a Brosnana, średnio akceptowany. Poza tym nie czuję wielkiej dumy z udziału w tej części Bonda Izabelli Scorupco (jakoś za nią też nie przepadam, wolę zdecydowanie Femke Jansen). Ale za to lakier Goldeneye to inna sprawa - to mój złocisty ideał, a złotek z OPI mam już kilka.
Lakier zaś wygląda tak (cudownie):
Goldeneye to "mięsiste", czyste złoto. Kolor idealny na święta czy karnawał. Do pełnego krycia wystarczą 2 warstwy.
Die Another Day to kolejna część z Bronsanem... ominęłabym ją, gdyby nie udział Halle Berry oraz piosenka w wykonaniu Madonny, która całkiem, ale to całkiem nie pasuje do serii o przygodach agenta 007.
Krwista czerwień Die Another Day w opakowaniu:
Uwielbiam tę czerwień w odcieniu metaliczno-krwistym ze złotym połyskiem. To dla mnie kolejny po Goldeneye idealny odcień świątecznego manicuru. Wystarczą 2 warstwy, by w pełni i dokładnie pokryć odcieniem płytkę paznokcia.
Każdy z lakierów kosztował 42 złote przy pojemności 15 mililitrów. 
Skorzystałam z promocji w sklepie kupkosmetyk.pl i jako że koszt lakierów z kolekcji Skyfall przekroczył 200 złotych, nie płaciłam za przesyłkę.
A Wy co myślicie o Jamesie Bondzie i interpretacji marki OPI? Podoba się Wam taki wybór odcieni? A może coś byście zmienili?
Podzielcie się!
21

They're Real! Mascara - Benefit

   
Jak zwykle przed wypróbowaniem produktu Benefita, najpierw zwróciłam uwagę na jego kampanię reklamową. Na plakacie znajduje się bowiem bardzo powabna pani z hmmm.... jakby to ująć... wyjątkowo obfitymi wdziękami. Nad tym wizerunkiem widnieje wielki napis "They're real!". W tym momencie pomyślałam sobie "ta, jasne...", po czym zauważyłam, że mowa o rzęsach...
Opakowanie jest porządne i ładne, ale nie wyróżnia się niczym szczególnym. Szczoteczka maskary jest dosyć wąska i podłużna, zakończona tak jakby małą, może nie kuleczką, ale czymś półokrągłym. Ma wyprofilowane włosie, co pomaga dotrzeć do kącików oczu i dokładnie pomalować wszystkie, nawet najkrótsze rzęsy.
Rozprowadza się ją naprawdę łatwo i szybko, i nawet mnie udaje się nie poplamić przy aplikacji powieki (choć na zdjęciach mi się to zdarzyło).
Może zanim zacznę opisywać jej działanie, od razu powiem, że generalnie ją uwielbiam i mam wrażenie, że pozostanę przy niej na dłużej (to znaczy na więcej niż jedno opakowanie, co do tej pory mi się nie przydarzyło). Dlaczego?
Dlatego, że przy moich rzęsach, które są krótkie, rzadkie i ogólnie byle jakie ten produkt czyni cuda. Robi wszystko o co moglibyście zapytać. Ładnie podkręca rzęsy u nasady, tym samym otwiera oko, sprawia, że wydaje się większe. Znacznie, intensywnie pogrubia rzęsy, tak jakby niwelując te przykre szpary między jednym włoskiem a drugim i sprawiając, że wydaje się być ich więcej niż naprawdę jest oraz przedłuża je, tak jakby nadbudowując produktem włos, tam gdzie on się kończy. Jeśli nałożymy dwie, trzy, cztery warstwy, rzęsy nie będą posklejane, nadal są pięknie rozdzielone, nie mam też wrażenia suchości, nie kruszą się, nie osypują na policzki i pod powieki.
bez tuszu
bez tuszu
1 warstwa They're Real!
1 warstwa They're Real!


2 warstwy They're Real!
2 warstwy They're Real!
3 warstwy They're Real!
3 warstwy They're Real!
I mimo tego, że z trzecią warstwa zaczynają wyglądać jak sztuczne, to tak...nadal są prawdziwe!
Tusz They're Real! kosztuje około 95 złotych za 8,5 mililitra.
Znacie ten produkt? A może wolicie inne tusze tej marki (na przykład kultowy Bad Gal)?
Podzielcie się!
15

Virtual - Fashionmania III - jesień/zima 2012

Jak pokazuje marka Virtual, zima nie musi być wcale nudna. Gama jesiennych i zimowych lakierów marki, uporządkowanych w kolekcji Fashionmania przeczy szarudze za oknem i spadającym liściom. Liczba odcieni przyprawia o zawrót głowy - jednak wszystkie zachowują ten jesienno-zimowy charakter, który kojarzy mi się z chłodem, a jednocześnie przeczy mu poprzez użycie róży czy czerwieni.
Cieszę się z faktu, iż butelki lakierów Virtual mają po 10 mililitrów (nic się nie powinno przeterminować), a ich cena jest stosunkowo niska, bo wynosi za opakowanie około 8,30 złotego.
A Wy co powiecie na kolejną odsłonę Fashionmanii? Jesteście na tak?
Podzielcie się!
15

MAC - kolekcja Marylin Monroe (i stała oferta) - Penultimate eye liner, Rapidblack

Penultimate eyeliner (około 75 złotych) to liner do oczu w pisaku, który wchodzi w skład kolekcji Marylin marki MAC. Mimo tego, że większość z kosmetyków proponowanych w tej kolekcji to produkty limitowane, to  ten konkretny eyeliner dostępny jest w standardowym portfolio firmy.
Zanim zaczęłam go używać naczytałam się bardzo wielu bardzo kiepskich opinii, podchodziłam więc do niego niechętnie, a ponieważ pracuję pięć dni w tygodniu poza domem, jakoś nie miałam ochoty ryzykować wpadki ze znikającym czy spływającym eyelinerem. W końcu jednak się przełamałam i od tamtej pory używam go codziennie.
Pisak jest dobrze wyprofilowany, wygodnie trzyma się go w ręku.
Produkt uwalnia się stopniowo i bez przerw, przy minimalnym nacisku na skórę, co ułatwia życie, jeśli macie suche, albo poirytowane powieki. Wcześniej używałam pisaków tylko kolorowych i tylko okazyjnie, teraz jestem przekonana, że chyba zrezygnuję z eyelinerów w pędzelkach właśnie na rzecz tych w pisakach. Komfort i precyzja jaka daje używanie pisaka jest nieporównywalna do jakiegokolwiek innego znanego mi produktu. Linie wychodzą piękne, dokładnie takie, jakie sobie zamierzyłyśmy.
Co do trwałości. Nie miałabym do niej żadnych zarzutów, bo kosmetyk trzyma się calutki dzień,no....prawie. Jedyny problem jest taki, że lubi się rozmazać, a nawet rozmazać to nie jest najlepsze słowo. Lubi po prostu zniknąć w wewnętrznym kąciku oka. Nie zauważyłam jednak, po odtłuszczeniu powieki, żeby się rozmazywał czy odbijał.

Czy Wy korzystacie z pisaków? Czy lubicie kreski jaskółki w stylu lat 50.?
Podzielcie się!
Back to Top Najlepsze Blogi