Ten eyeliner z INGLOTA, zwany też przez samego producenta Konturówką do powiek w żelu (Matte), to istne kosmetyczne objawienie! I nie przesadzam tu, bo moim zdaniem jakość produktu jest bardzo wysoka, a cena w porównaniu do jakości i pojemności śmiesznie niska. Poza tym, płacąc około 30 złotych, otrzymujemy aż 5,5 grama produktu. Powinno to starczyć na wieki, nawet w przypadku, gdy liner ten stosujemy jako bazę podbijającą kolor cieni.
Ja sama produktu tego używam w różnych sytuacjach - oczywiście podstawową funkcja jest zrobienie kreski. Poza tym stosuję go jako bazę pod cienie, a kilka razy nawet malowałam nimi twarz (dość to kłopotliwe i szybko pęka,a le dla efektu na zdjęcia można się poświęcić), zdarzyło mis ie też użyć go jako kolorowej kredki do brwi (kłopotu ze zmyciem dużego nei było, wystarczyło zwykle mleczko kosmetyczne z Ziaji).
Sam wybór kolorów może przyprawić o zawrót głowy - ja mam oczywiście czerń (77), ale i poszalałam z kolorami - stąd pomarańcz (81), biel (76), kobalt (82), morska zieleń (87) i jasna zieleń (od kupna nie miałam oznaczenia numerycznego, więc nie podam).
Matowa, klasyczna czerń (nr 77), idealna do makijażu na co dzień. Na oku trzyma się cały dzień.
Biel - w opakowaniu opalizuje na lekką perłę, choć to mat, na oku jednak zachowuje się tak, jak pisze producent - tworzy matową kreskę. Moim zdaniem doskonały produkt do zabawy makijażem w stylu lat 60.
Kobalt - kolor typowo letni, pasujący do makijaży "egzotycznych". Jeden z moich ulubieńców (nr 82).
Pomarańcz - istne szaleństwo koloru. Kolor bardzo nasycony, do odważnych makijaży. Ale z pewnością nie trudny - nie można się tylko bać lekkiego szaleństwa. Łączę z Bright Future MAC albo noszę samą kreskę. Numer 81.
Morska zieleń - przepiękny, pasujący chyba każdemu kolor. Podbija kolor brązowej i zielonej tęczówki.
Jaskrawa zieleń - kupiona razem z pomarańczem zeszłej jesieni, kiedy to chciałam poszaleć ze swoim makijażem. Udało się, kolor ten wprowadza do makijażu powiew lata. Trochę kojarzy mi się z zielonym jabłuszkiem. Niestety nie znam numeru.
Trwałość produktu jest niezwykła. Trzyma się około 14-18 godzin! To jego niezaprzeczalny plus, ale i przekleństwo. Ciężko go zmyć, szczególnie bez użycia mleczka czy też czasami mocniejszych środków w przypadku ciemnych kolorów.
Na początku ciężko opakować ten liner, bo szybko zasycha na powiece. Trzeba mieć wprawę w robieniu kreski, pewną rękę lub po prostu nie przejmować się poprawkami;) Ale jak już się nauczy szybko go nakładać i poprawiać tylko to, co konieczne (a z czasem poprawek jest coraz mniej), to nie chce się z nim rozstać.
Według producenta liner ma trwałość 9 miesięcy - to dla mnie nieporozumienie. Po pierwsze, nie będąc profesjonalistą, nie sposób zużyć całe opakowanie, po drugie zaś - ja mam swoje już około półtora roku i WSZYSTKO z nimi ok. Jedynie należy pamiętać o tym, że do środka nie może dostać się powietrze, bo wtedy produkt zasycha i trzeba go wtedy reanimować używając wody na końcówkę pędzla. Ja tez, używając tych linerów, zawsze odstawiam je do góry denkiem, by nawet w trakcie malowania ograniczyć dostęp powietrza. I to działa;) I nawet jeśli Wasz produkt pęka, to nic złego! Moje pękały od nowości, a są cały czas w dobrej kondycji.
Opakowanie jest typowe dla Inglota - plastikowe, przezroczyste pudełeczko z czarnym wieczkiem. Jest ono bardzo poręczne i wygodne w użyciu. zakręcanie nie sprawia żadnej trudności, tak samo jak wydobycie produktu, gdyż przestrzeń z której można korzystać jest takiej wielkości jak powierzchnia wieczka.
Generalnie nie mogę więc nic złego powiedzieć o tym produkcie, no może oprócz wielkości, ale i to da się przeboleć.
 |
Z użyciem flesza |
 |
Bez użycia lampy błyskowej |
|
|
Ocena:
Pierwsze wrażenie 5/5
Jakość 17/20
Opakowanie 8/10
Cena 8/10
Średnia 5/6