Kremy do ciała L-Bifidus wchodzą w skład serii 7 dni nawilżenia marki Garnier. Producent obiecuje nam, że efekt nawilżenia skóry będzie utrzymywał się nawet do siedmiu dni po ostatniej aplikacji kosmetyku (ale przy założeniu, że wcześniej używałyśmy go cztery tygodnie codziennie). Wersja masło shea przeznaczona jest do skóry bardzo suchej i zniszczonej.
Produkt zamknięty jest w słoiku, tak więc nakładamy go zanurzając dłonie w kremie, co mi osobiście bardzo odpowiada, głównie dlatego, że jestem pewna, że zużyję go do samiutkiego końca. Ale chodzi też o personalne preferencje - po prostu lubię balsamy w słoikach i już.
Bardzo podoba mi się lekki, a jednocześnie kremowy zapach kosmetyku, który faktycznie wywołuje skojarzenia z czymś delikatnym, miękkim i naturalnym. Nie wiem dlaczego, ale taki rodzaj zapachu zawsze wywołuje u mnie wrażenie, że kosmetyk będzie po prostu porządnie nawilżał.
Czy obietnica zapachu jest spełniona?
Konsystencja jest faktycznie ni mniej ni więcej, ale zupełnie kremowa. Krem jest lekki, jednak nie lejący, jak dla mnie w sam raz, przynajmniej tak mi się wydawało przed aplikacją. W trakcie nakładania go jednak okazuje się, że lubi się mazać, i trochę jednak zajmuje wmasowanie go w skórę. Nie pozostawia co prawda uczucia lepkości, ale mimo wszystko jest wyczuwalny na skórze. Nie nazwałabym tego jednak tłustością. To jest raczej jakiegoś rodzaju wilgoć, tak jakby skóra była niedokładnie osuszona ręcznikiem. Zapach ulatnia się dosyć szybko, mniej więcej po pół godziny nie pozostaje po nim śladu.
Krem nawilża przyzwoicie, ale mimo zapewnień producenta nie polecałabym go do bardzo suchej i zniszczonej skóry. Mimo tego, że ja dbam o swoją skórę codziennie, i uważam, że jest nawilżona w optymalny sposób, to ten k rem nadal nie był w stanie poradzić sobie z moimi łokciami i kolanami, które nadal pozostały suche i szorstkie. Reszta ciała jednak jest dobrze nawilżona i miękka. Żadnych innych wad ani zalet nie zauważyłam.
Ach, no tak, faktycznie po 4 tygodniach codziennego używania próbowałam nie smarować się nim przez siedem dni, i poddałam się przy trzecim. Skóra po prostu zrobiła się napięta i wrażliwa.
Polecam wszystkim wielbicielom kremowych, puszystych zapachów, oraz tym którzy wahają się między masłami a balsamami do ciała, to jest ładny produkt między między.
Używałyście? Czy wierzycie w kosmetyki "7 dni nawilżenia", "efekt w 24 godziny", "12 godzin doskonałości" i tak dalej?
Podzielcie się!
Produkt zamknięty jest w słoiku, tak więc nakładamy go zanurzając dłonie w kremie, co mi osobiście bardzo odpowiada, głównie dlatego, że jestem pewna, że zużyję go do samiutkiego końca. Ale chodzi też o personalne preferencje - po prostu lubię balsamy w słoikach i już.
Bardzo podoba mi się lekki, a jednocześnie kremowy zapach kosmetyku, który faktycznie wywołuje skojarzenia z czymś delikatnym, miękkim i naturalnym. Nie wiem dlaczego, ale taki rodzaj zapachu zawsze wywołuje u mnie wrażenie, że kosmetyk będzie po prostu porządnie nawilżał.
Czy obietnica zapachu jest spełniona?
Konsystencja jest faktycznie ni mniej ni więcej, ale zupełnie kremowa. Krem jest lekki, jednak nie lejący, jak dla mnie w sam raz, przynajmniej tak mi się wydawało przed aplikacją. W trakcie nakładania go jednak okazuje się, że lubi się mazać, i trochę jednak zajmuje wmasowanie go w skórę. Nie pozostawia co prawda uczucia lepkości, ale mimo wszystko jest wyczuwalny na skórze. Nie nazwałabym tego jednak tłustością. To jest raczej jakiegoś rodzaju wilgoć, tak jakby skóra była niedokładnie osuszona ręcznikiem. Zapach ulatnia się dosyć szybko, mniej więcej po pół godziny nie pozostaje po nim śladu.
Krem nawilża przyzwoicie, ale mimo zapewnień producenta nie polecałabym go do bardzo suchej i zniszczonej skóry. Mimo tego, że ja dbam o swoją skórę codziennie, i uważam, że jest nawilżona w optymalny sposób, to ten k rem nadal nie był w stanie poradzić sobie z moimi łokciami i kolanami, które nadal pozostały suche i szorstkie. Reszta ciała jednak jest dobrze nawilżona i miękka. Żadnych innych wad ani zalet nie zauważyłam.
Ach, no tak, faktycznie po 4 tygodniach codziennego używania próbowałam nie smarować się nim przez siedem dni, i poddałam się przy trzecim. Skóra po prostu zrobiła się napięta i wrażliwa.
Polecam wszystkim wielbicielom kremowych, puszystych zapachów, oraz tym którzy wahają się między masłami a balsamami do ciała, to jest ładny produkt między między.
Używałyście? Czy wierzycie w kosmetyki "7 dni nawilżenia", "efekt w 24 godziny", "12 godzin doskonałości" i tak dalej?
Podzielcie się!
7 komentarze:
nigdy nie wierze w takie bajeczki. Z garniera używałam skin naturals intensywna pielęgnacja bardzo suchej skóry. Mial przepiękny zapach i właściwości nawilżające, byłam bardzo zadowolona :)
Miałam balsam z tej serii,ale mnie niestety nie przekonał:-(
Mam balsam do ciała z tej serii i jestem z niego zadowolona. Bardzo dobrze się rozprowadza i wchłania i przede wszystkim dobrze nawilża. Co prawda nie wiem, czy kupię go jeszcze raz, bo zapach trochę mnie mdli. Być może spróbuję innej opcji z tej samej linii.
ja tam się nie waham... ! kocham masła :D
jak ma maslo shea to juz go lubie ;D
Mnie po Garnierze swędziała skóra:( Ale niewiele produktów nie wywołuje u mnie takich reakcji.
Nigdy nie wierzę w takie zapewnienia producentów. Moim zdaniem mają za zadanie jedynie sprzedać produkt. Poza tym nie przepadam za kosmetykami do ciała Garnier, wolę inne marki i raczej masła. Pozdrawiam.
Prześlij komentarz