Która z was chciałaby mieć nieskazitelną i olśniewającą skórę w okamgnieniu? Ręka do góry!
(wyobrażam sobie las uniesionych dłoni)
Benefit obiecuje, że da nam to wszystko i jeszcze trochę więcej za sprawą swojego nowego, rozświetlającego (a przy tym beztłuszczowego!) podkładu Hello Flawless. Nasza skóra ma być rozświetlona, ale nie świecić się nadmiarem sebum, wyglądać zdrowo i mieć piękny, równy koloryt.

Na samym początku muszę powiedzieć, że wręcz uwielbiam marketingowców Benefita, robią naprawdę wspaniałą robotę, co potwierdza fakt, że chciałam mieć ten podkład, zanim jeszcze go wypróbowałam, zanim nawet go zobaczyłam, chciałam go mieć tuż po tym, jak tylko usłyszałam jego nazwę. Ach ta nazwa, obiecuje tak wiele...
Podkład znajduje się w walcowatym plastikowym opakowaniu, z pompką typu air free, której jestem wielką fanką, bo pozwala zużyć podkład do samego, samiuteńkiego końca, bez marnowania ani kropelki. Opakowanie nie jest olśniewające, ale sprawia wrażenie czystego i schludnego, co zaliczam na plus.

Sam podkład ma konsystencję lekkiego lotionu, jest rzadki, ale nie za rzadki, aplikacja na twarz nie sprawia żadnego problemu, aplikowałam go płaskim pędzlem, pędzlem typu duo fibre, klasyczna gąbka, beauty blenderem, no i ostatecznie w pośpiechu (w autentycznym pospiechu, jadąc bardzo trzęsącym się autobusem), palcami. Wszystkie te metody dają naprawdę dobre efekty i faktycznie śliczne wykończenie. Podkład zachowuje się dokładnie tak, jak lubię najbardziej czyli "wtapia się" w skórę, nie odstaje, nie tworzy maski, nie zbiera się w porach, i co dla mnie najważniejsze, nie zagłębia się i nie pęka nawet w najbardziej przesuszonych miejscach na twarzy.
Jeśli chodzi o krycie, to jeśli szukacie czegoś, co ukryje WSZYSTKO, raczej nie polecałabym Wam Hello Flawless, podkład ten ma niskie do średniego krycia, które zapewnia ładny, naturalny efekt. Przykryje nierówności kolorytu skóry, drobne niedoskonałości, malutkie naczynka czy niechciane pryszczem, ale na pewno nie pozbędzie się wielkich przebarwień, bruzd czy bardzo widocznego trądziku.
Efekt rozświetlenia jest widoczny, skóra wydaje się po prostu zdrowsza, ładniejsza, odbija światło w sposób, jaki możemy oglądać na okładkach kolorowych magazynów. I robi to nawet bez bazy rozświetlającej. Tu pojawia się jednak jeden z dwóch problemów, jakich doświadczyłam z tym produktem. Rozświetlenie wprawdzie jest wspaniałe, jednak po 5-6 godzinach skóra zaczyna się świecić w sposób jakiego niekoniecznie byśmy chciały. Nie jest to żadna tragedia, jeśli jesteście posiadaczkami suchej skóry - te z was jednak, których skóra się przetłuszcza, powinny poszukać moim zdaniem innego produktu, albo nosić przy sobie puder matujący. Po 7godzinach ja też byłam zmuszona przypudrować sobie czoło, nos i brodę. Osiem godzin to i tak jednak jest niezły wynik, zważywszy na to, że pracuję w ciągłym ruchu i klimatyzacji.


Tak oto dochodzimy do kolejnego (chociaż też nie tragicznego) problemu z tym podkładem. Trwałość. Twarz wygląda nieskazitelnie przez 6-7 godzin, po tym czasie podkład zaczyna się ścierać, i skóra zaczyna powoli, lecz sukcesywnie prześwitywać przez podkład, który mniej więcej w okolicach 10-11 godziny zdaje się znikać niemal całkowicie, co widać dokładnie przy tym jak niewiele zostaje go na waciku podczas demakijażu.
Mimo wszystko jednak uważam, że jeśli wasza skóra jest sucha, to czas ten z pewnością się wydłuży. Poza tym nigdy nie wymagałam od podkładu trwałości dłuższej niż 9 godzin, biorąc pod uwagę fakt, że chociaż bardzo tego nie chcemy, to i tak ustawicznie dotykamy się po twarzy (nawet poprawiając włosy od niechcenia, bądź zakrywając usta w trakcie ziewania).

Uważam, że cudowne i przede wszystkim zdrowe rozświetlenie, które zapewnia Hello Flawless klasyfikuje go w mojej czołówce ulubionych podkładów, i z czystym sercem, o ile nie macie przetłuszczającej się skóry, polecam Wam go gorąco.
Lubicie rozświetlenie?
A może idziecie jeszcze krok dalej i stawiacie na tak modny w tym sezonie "mokry" look? (ach jak one to robią?!).
Podzielcie się!