Inglot pastelowa kolekcja (54zł za 5 cieni plus kasetka, 15zł za pojedynczy wkład do kasetki) to paleta pięciu pastelowych kolorów w kasetce freedom system. Ciężko jest mi powiedzieć, czy jest to kolekcja limitowana, czy te wkłady wejdą do stałej sprzedaży ponieważ ani na stronie ani w butikach Inglot nie dostałam na ten temat żadnych informacji.
W skład kolekcji wchodzą:
364 - jest to raczej zimny żółty, pastelowy kolor, bardzo jasny, z tendencją do "zasiniania" się na skórze
345 -to pastelowa zieleń, odcień pomiędzy miętą a morską zielenią, coś jak rozbielona, bardziej niebieska mięta
367 - pastelowy błękit przypominający kolor ubranek dla niemowląt, raczej typowy "baby blue"
347 - koralowo łososiowy róż, z większą domieszką łososia niż koralu, zdecydowanie po cieplejszej stronie różu, wchodzący niemal w brzoskwinie również pastelowy
347 - ocieplony lawendowy fiolet, pastela
Wszystkie cienie mają matowe wykończenie.
Kiedy zobaczyłam tą paletę w butiku kupiłam ją od razu, zupełnie bez zastanowienia, i to był mój zasadniczy błąd. Przywykłam do tego, że matowe cienie zwykle mają nieco tępawą i kredową konsystencje ale te to już chyba ekstremum. O ile nakładanie palcem (widoczne na zdjęciach, 3 warstwy produktu) nie sprawia większych problemów o tyle praca na nich pędzlami to istna udręka. Kolor prawie w ogóle nie chce przenosić się z włosia na powiekę przy czym niemiłosiernie się osypuje. Niemal niemożliwością jest osiągnięcie jednolitego koloru bez prześwitów tu czy tam. Próby blendowania mijają się z celem, kolor w zetknięciu z bardziej puchatym pędzlem po prostu znika. Mimo tego, że kolorystyka skonstruowana jest tak by można było paletą wykonać przynajmniej jedną kombinację kolorystyczną (chociażby niebieski i zielony), jest to niemożliwe, gdyż przy połączeniu tworzą się plamy i nierówności.
Trwałość też nie jest mocną stroną tych cieni. Testowałam je na swojej (normalnej do suchej) skórze, oraz powiekach mojej przyjaciółki (skóra tłusta) i w obu przypadkach wytrzymywały na powiekach 3 do 4 godzin, przy czym czterogodzinny rekord był osiągalny po nałożeniu ich na bazę ArtDeco. Po tym czasie kolory znikały pozostawiając brzydkie "sińce".
Sama paletka (opakowanie) przypadła mi do gustu głównie dlatego, że za sprawą magnesów można ją łączyć z innymi dzięki czemu jest łatwiejsza w przechowywaniu. Jest jednak nieco przyciężkawa (odczuwalne w szczególności w podróży), dosyć szeroka (na przykład w porównaniu z paletami MAC-a), i ciężko wyjąć z niej raz już tam włożony cień, musiałam do tego celu użyć noża co przy mojej nieuwadze skończyło się pokiereszowaniem trzech cieni.
Przeszkadza mi również to, że cienie mają numery zamiast nazw.
Niestety na opakowaniu (wyrzuciłam kartonowe pudełeczko), nie znalazłam informacji na temat wagi produktu.
Przechodząc do sedna - cena jest raczej atrakcyjna szczególnie przy zakupie całej palety (8zł za cień), ale mimo to nie polecam zakupu tych konkretnych cieni. Bardzo szkoda, że Inglot wypuścił tak kiepski produkt, przecież w swojej ofercie mają co najmniej kilkanaście porządnych cieni do powiek o matowym wykończeniu!
Oceny:
Pierwsze wrażenie 5/5
Jakość 3/20
Opakowanie 6/10
Cena 6/10
Średnia ważona to - -2/6
971, 972, 970, 969, 968 |
968 |
969 |
970 |
972 |
971 |
2 komentarze:
Szkoda, że takie kiepskie te cienie, bo kolory śliczne!
no właśnie to mnei tylko odstrasza... bo ciężko cos z nich wydobyć
Prześlij komentarz