11

Lily Lolo - Mineral Eye Colour - Pixi Sparkle

Lily Lolo to marka, która tworzy kosmetyki mineralne, pozbawione parabenów i ciężkich chemikaliów, w Polsce można kupić je na stronie Costasy.pl. Testowanym przeze mnie produktem jest mineralny cień do powiek (3,5g za 29,90).
Pixie Sparkle - głęboki turkus z morsko-zielonymi turkusami, pięknie, pięknie połyskuje i świetnie odbija światło, jest bardzo dobrze napigmentowany, nie miałam żadnych problemów z aplikacją, cieniowanie i blendowanie nie sprawiało żadnych kłopotów.
Cień znajduje się w odkręcanym pudełeczku z białą pokrywką, nie powiedziałabym, żeby to opakowanie było brzydkie, mi jednak nie przypadło do gustu, nie jest jednak trudne w użyciu, łatwo się odkręca i zakręca, brzegi są na tyle wysokie, że cień nie rozsypuje się po odkręceniu wieczka. Przed niechcianym wydostaniem się produktu z opakowania chroni także sitko, z którego wydobywa się jedynie odrobina produktu.
Kolor jest niesamowicie intensywny, i potrzeba naprawdę niewiele, żeby uzyskać piękny efekt pełnego krycia. Nie plamił na powiece, nakładał się równą warstwą, nie zostawiał łysych placków, nawet przy bardzo mocnym blendowaniu. Muszę również zaznaczyć, że w odróżnieniu od innych cieni cieni mineralnych, których próbowałam, ten nie osypywał się podczas aplikacji jak szalony. Oczywiście były kawałki koloru, które dostały się na policzek, ale uważam, że przy produktach sypkich jest to nieuniknione, nie było to jednak strasznie męczące, i nie miałam całej turkusowej twarzy.
Cień na bazie wytrzymał spokojnie 12 godzin, bez bazy zaczął się rolować i zbierać w załamaniu powieki mniej więcej po 4-5 godzinach.
Mam zamiar sprawić sobie jeszcze inne kolory, uważam, że cienie naprawdę są tego warte, poza tym dostajemy bardzo dużą ilość produktu (3 i pół grama, czy ktokolwiek jest to w stanie zużyć na własne potrzeby?!) za relatywnie niską cenę.
Czy widziałyście już te cienie? Jakie macie zdanie o cieniach mineralnych?
Podzielcie się!
28

Models Own - kolekcja Beetlejuice - zapowiedzi

Brytyjska marka Models Own kojarzy mi się głównie z lakierami do paznokci i to o nowej ich kolekcji dzisiaj Wam napiszę.
1 listopada do sprzedaży (tylko w Internecie) trafi 5 lakierów pod wspólną nazwą Beetlejuice! Już ona sprawiła, że moje serce zaczęło bić mocniej, bo film Tima Burtona pod tym samym tytułem uwielbiam! A gdyby zobaczyłam zdjęcia promocyjne byłam już na 100& pewna, że poruszę niebo i ziemię, by mieć choć jeden! A to z prostego powodu - bardzo lubię duochromy. A te przywodzą mi na myśl lakiery z zeszłorocznej disneyowskiej kolekcji MAC. Z tamtymi bardzo się polubiłam, ale były niezwykle niewydajne:( i dlatego szukam zamienników, bo po 10 mililitrowych buteleczkach MAC nie ma już śladu w mojej kosmetyczce:(
Mimo tego, że zarówno Sensique i Hean maja w swojej ofercie duochromy, to jednak takich kolorów tam nie zauważyłam (poprawcie mnie, jeśli się mylę).


A może znacie dostępne na naszym rynku odpowiedniki lakierów Beetlejuice w rozsądnych nie dla lakieroholiczki cenach?:) 
Podzielcie się!
10

Mollon Cosmetics - Rouge Modeling, 2 Rose Amour

Rouge Modeling to prasowane róże do policzków marki Mollon. Opakowanie do złudzenia przypomina opakowania róży do policzków z KOBO, jest plastikowe z delikatni wypukłą, przezroczystą kopułą. Recenzowany przeze mnie odcień to:
2 Rose Amour - mleczna, nieco brązowawa brzoskwinia ze srebrnymi drobinkami, drobiny są dosyć sporej wielkości, więc całość daje nieco brokatowe wykończenie. Pigmentacja jest bardzo dobra, kosnystencja miękka kremowo pudrowa, zero problemów w aplikacji czy późniejszym blendowaniu.
Róż świetnie przenosi się z opakowania na pędzel i z pędzla na twarz, nie miałam żadnych problemów z wypracowaniem go w odpowiadający mi sposób na twarzy. Jedyną trudnością były osypujące się i przemieszczając to tu, to tam świecące drobiny. Róż nie plackował się na policzkach, nie ważył się i nie robił plam. Wytrzymał na twarzy mniej więcej 7-8 godzin, wtedy zaczął się gdzieniegdzie ścierać, a gdzieniegdzie jego kontury stawały się widoczne i zaczynało się plamienie i "plackowanie", jednak mniej więcej do 9 godziny nie było to na tyle zauważalne, żeby konieczne było pędzenie i robienie poprawek.
Mollon Cosmetics - Rouge Modeling, 2 Rose Amour (światło sztuczne)
Mollon Cosmetics - Rouge Modeling, 2 Rose Amour (cień)
Generalnie uważam ten róż za udany produkt, jeśli tylko któryś z kolorów wpadnie Wam w oko, to możecie śmiało go wypróbować!
Miałyście już jakieś doświadczenia z kosmetykami Mollon? Co sądzicie na temat tego koloru?
Podzielcie się!
13

OPI i Nicky Minaj - wiosna 2012 - zapowiedzi

Nicky Minaj jest wszędzie! Szturmem zdobywa listy przebojów i trafia do rankingów najbardziej wpływowych gwiazd w show biznesie. A do tego współpracuje z wieloma liczącymi się markami kosmetycznymi - w zeszłym roku doczekała się nawet własnej (to rzadki zaszczyt!) szminki od MAC - Pink for Friday! Ale to rok 2012 przyniesie największe hity, które sygnować będzie swoim nazwiskiem! Po pierwsze, wraz z Rickym Martinem, stanie się twarzą kampanii Viva Glam marki MAC (w ram,ach której zbierane są pieniądze na badania nad wirusem HIV i walkę z AIDS). Po drugie, co pewnie stwierdziliście po tytule posta - stanie się twarzą linii lakierów OPI!
I to lakierów pięknych, oryginalnych i niepowtarzalnych (jak sama Nicki):
Po zdjęciu promocyjnym byłam zakochana, a po zdjęciu które znalazłam na Facebooku (z prawdziwym wyglądem lakierów), wiem, że to będzie mój sześciokrotny "muszę-to-mieć":)
Powiem tylko, że pierwszy raz kolekcja OPI podoba mi się w całości! I choć nie przepadam jakoś szczególnie za Nicki Minaj i jej twórczością, to chętnie "przygarnę" cacuszka od niej:)
Co myślicie o tej kolekcji? Warta uwagi czy raczej skupicie się na Holland?
Podzielcie się!
11

OPI - Holland - wiosna 2012 - zapowiedzi

OPI kolejny raz przenosi nas w przestrzeni - tym razem zabierając nas na manicurową wycieczkę do pełnej kwitnących tulipanów, wiosennej Holandii. Kolekcja ta to hołd wiośnie, pastelom i wielkiej barwnej palecie holenderskich pól kwiatów:)
Dla mnie Holland jest świetnym nawiązaniem do tego, co w Holandii najpiękniejsze - woda i kwiaty.
A oto i sprawcy zamieszania:
Gouda Gouda Two Shoes, Wooden Shoes Like to Know It, I Don't Give a Rotterdam, A Roll In The Hague
Petal Faster Suzi, Dutch Ya Just Love OPI, Thanks a WindMillion, Red Lights Ahead...Where?
Kiss Me On My Tulips, Vampsterdam, I Have a Herring Problem, & Did You Hear About Van Gogh?
Jestem wprost urzeczona! A Wy? Czy skusicie się na wycieczkę do Holandii z lakierami OPI na paznokciach?
Podzielcie się!
16

STH - Panthe Vera Treatment Lotion

Panthe Vera (27 złotych za 180 mililitrów) to lekki łagodzący balsam do ciała, który ma przynieść ulgę poirytowanej, zaczerwienionej i poparzonej skórze. Opakowany został w bardzo poręczną butelkę z pompką. Pompka ułatwia dozowanie produktu, poprzez możliwość wyciskania odpowiedniej dla siebie porcji. Design opakowania nie jest ani ładny, ani brzydki, zwyczajnie apteczny powiedziałabym. Sam balsam moim zdaniem dziwaczny, ale przyjemny zapach, który kojarzy mi się troszeczkę z kremem Nivea i świeżo przepołowionym aloesem. Ma bardzo lekką i dosyć rzadką konsystencje, która świetnie rozprowadza się na skórze i migiem się wchłania nie pozostawiając uczucia lepkości, ani tłustości. Praktycznie po 2 minutach po kosmetyku nie ma śladu na ciele. Niestety ze względu na swoją rzadką konsystencje kosmetyk nie należy do wydajnych, zużywa si go bardzo dużo i bardzo szybko.
Jeśli chodzi o właściwości łagodzące - mogę potwierdzić z całą odpowiedzialnością, że są zauważalne, balsam doskonale uspokaja podrażnioną na przykład depilacją skórę, likwiduje zaczerwienienia i szorstkość. Poradził sobie też z moją przypieczoną na solarium skórą, która po wysmarowaniu Panthe Vera odetchnęła z ulgą i szybko wróciła do swojego normalnego stanu. Generalnie balsam bezsprzecznie przynosi ulgę, skóra przestaje tak swędzieć i piec, staje się bardziej gładka i miękka, szybko wraca do zdrowia.
Poziom nawilżenia jest jednak mały, nie polecałabym tego balsamu jako codziennego produktu nawilżającego na całe ciało, bo uważam, że to nie jest jego zadanie. Nie mogę powiedzieć, żeby nie nawilżał wcale, uważam jednak, że robi to w bardzo małym stopniu, moja bardzo sucha skóra nie byłaby w stanie wytrzymać na nim przez cały dzień.
Jeśli jednak wybieracie się właśnie w tropiki, albo macie bardzo wrażliwą skórę, to Panthe Vera marki STH jest idealnym produktem do rozwiązania waszych problemów.
Przyglądałyście mu się już kiedyś? Czy miewacie okresowo podrażnioną skórę na ciele? Jak sobie z nią radzicie?
Podzielcie się!
12

Lirene - krem do rąk antiaging witaminowy

Lirene krem do rąk witaminowy (8 złotych za 100 mililitrów) to krem, który ma ujędrnić nasze dłonie, nawilżyć je i przywrócić im ładny koloryt.
Zapakowany w standardową, poręczną tubkę, ma delikatną, lekką konsystencje, która szybko się rozprowadza i szybko wchłania, więc idealny do aplikowania w ciągu dnia, sprawdza się jako krem wrzucony do torebki, jeśli macie taki zwyczaj. Pachnie przyjemnie, kremowo, zapach nie zostaje jednak na skórze jakoś szczególnie długo.
Natychmiastowo po aplikacji skóra staje się autentycznie bardzo miękka i delikatna. Po kilku następnych użyciach stan ten utrzymuje się już jakby standardowo, bez użycia kremu i po umyciu rąk. Do tego skóra zyskuje na gładkości. Po zużyciu połowy tubki faktycznie zauważalna jest poprawa gęstości i elastyczności, co widać przy teście uszczypnięcia (szczypiecie kawałek skóry i sprawdzacie jak szybko wraca do "stanu spoczynku").
Krem dobrze robi również moim skórkom przy paznokciom, które stały się bardziej miękkie i bardziej podatne na późniejsze odsunięcie.
Jeśli szukacie codziennego kremu do rąk, który widocznie zmieni stan waszej skóry, a przy tym nie pozostawi uczucia lepkości, to krem witaminowy Lirene będzie w sam raz dla Was.
Miałyście go już? Czy zauważacie wiotczenie skóry na swoich dłoniach?
Podzielcie się!
8

the Balm - theBalm Girls Lipstick - zapowiedzi

Która z nas nie chciała (lub dalej nie marzy o tym skrycie) być dziewczyną Bonda? Myślę, że jeśli nie każda, to przynajmniej większość:)
Teraz marka theBalm wychodzi nam naprzeciw i wypuszcza na rynek linię szminek theBalm Girls w 6 odcieniach. W sprzedaży mają być dostępne już w połowie listopada, tak, by móc stać się jednym z najbardziej pożądanych świątecznych prezentów!
Jak wiadomo, na zostanie dziewczyną Bonda są nikłe szanse (zważywszy na problemy z produkcją kolejnych części;)), ale zostać dziewczyną theBalm może każda z nas!
Co Wy na to? Chcecie być dziewczynami theBalm?
Podzielcie się!
19

Sleek - PPQ Me, Myslf & Eye (+ makijaże)

Me, Myself & Eye to paleta dwunastu cieni do powiek marki Sleek, stworzona specjalnie z okazji Londyńskiego Tygodnia Mody przy współpracy z marką odzieżową PPQ. Jest to edycja limitowana, którą nabyć można było jedynie w sklepie internetowym, u nas dostępna jest w sklepie Kosmetykomania.pl za 37 złotych. Opakowanie paletki nieco różni się kształtem i chyba jakością użytego plastiku, niestety otwiera się też nieco ciężej niż pozostałe palety Sleeka, z którymi miałam do czynienia. W środku znajdziemy lusterko i długą, podwójną pacynkę. Kolory zawarte w palecie:
Barry White - metaliczna, czysta biel. Metaliczne wykończenie, niemal kremowa konsystencja, świetna pigmentacja, bardzo duża łatwość w blendowaniu i cieniowaniu:
Black Box - półmatowa, kremowa czerń. Półmatowe wykończenie, niemal kremowa konsystencja, świetna pigmentacja, bardzo duża łatwość w blendowaniu i cieniowaniu:
Salt'n'Peppermint - miętowa zieleń wpadająca w morskie niebieskości, półmatowe wykończeni, pudrowo-kremowa konsystencja, świetna pigmentacja, bardzo duża łatwość w blendowaniu i cieniowaniu:
Simply Red - pomarańczowa fuksja, półmatowe wykończenie, pudrowo-kremowa konsystencja, świetna pigmentacja, bardzo duża łatwość w blendowaniu i cieniowaniu:
Pink Beret - pastelowy, ale jednak wyrazisty baby pink, matowe wykończenie, pudrowa konsystencja, średnia pigmentacja, przy blendowaniu i cieniowaniu nieznaczna utrata koloru:
Primal Green - oliwkowo złota zieleń, metaliczne wykończenie, niemal kremowa konsystencja, świetna pigmentacja, bardzo duża łatwość w blendowaniu i cieniowaniu:
Fade to Grey - szare srebro, metaliczne wykończeni, niemal kremowa konsystencja, świetna pigmentacja, bardzo duża łatwość w blendowaniu i cieniowaniu:
Blue Monday - bardzo ciemna, szmaragdowa zieleń z niebieskim połyskiem, kremowe wykończenie, świetna pigmentacja, bardzo duża łatwość w blendowaniu i cieniowaniu:
Supernova - czerwonawo gliniana ziemista szarość, matow wykończenie, średnia pigmentacja, pudrowa konsystencja, przyblendowaniu i cieniowaniu nieznaczna utrata koloru:
Chris de Burgundy - głęboki burgund, matowe wykończenie, twarda, kredowa konsystencja, niska pigmentacja, przy blendowaniu i cieniowaniu znaczna utrata koloru:
Lilac Allen - srebrny wrzos, perłowe wykończenie, niemal kremowa konsystencja, świetna pigmentacja, bardzo duża łatwość w cieniowaniu i blendowaniu:
Golden Silvers - żółte złoto, metaliczne wykończenie, dobra pigmentacja, kremowo brokatowa konsystencja, duża łatwość w cieniowaniu i blendowaniu:
Trwałość cieni oceniam na 3-5 godzin bez bazy (w zależności od wykończenia maty - 3 godziny, perły i metaliki od 4-5godzin). Z bazą wszystkie cienie wytrzymały 13+ godzin, po tym czasie zmyłam je z oczu. Podczas dnia kolor nie znikał, nie ścierał się, produkt nie rolował się w załamaniu powieki, mimo swojej miękkości i kremowości perły nie filcowały się i nie plamiły.
Jeszcze raz wszystkie kolory z paletki, tym razem zeswatchowane na ręku:
od lewej: Barry White, Black Box, Salt'n'Pepprmint, Simply Red, Pink Beret, Primal Green (światło sztuczne)
od lewej: Barry White, Black Box, Salt'n'Pepprmint, Simply Red, Pink Beret, Primal Green (światło naturalne)
od lewej: Fade to Grey, Blue Monday, Supernova, Chris de Burgundy, Lilac Allen, Golden Silvers (światło sztuczne)
od lewej: Fade to Grey, Blue Monday, Supernova, Chris de Burgundy, Lilac Allen, Golden Silvers (światło sztuczne)
Przygotowane przeze mnie najprostsze zestawienia kolorów:
 
Generalnie rzecz biorąc uważam, że paleta jest bardzo udana, szczególnie tak modne w tym sezonie odcienie metaliczne, które rozprowadzają się na powiece dosłownie jak masło. Jedyną, większą trudność sprawia Chris de Burgundy, który jest po prostu zbyt twardym cieniem, o zbyt niskiej, jak na mój gust, pigmentacji.
Czy Me, Myself and Eye przypadło Wam do gustu?
Podzielcie się!
Back to Top Najlepsze Blogi