12

Sensique - French Manicure with tefpoly


Sensique French Manicure with tefpoly (5,99 złotego za 8 ml)to nowa seria lakierów do paznokci przeznaczona do frencha, marki Sensique. W lakierach tych nie ma formaldehydów i toluenu - to opatentowana formuła tefpoly. Zadaniem Tefpoly jest przedłużenie trwałości lakieru oraz nadanie płytce paznokcia szklanego połysku. Cała kolekcja 6 lakierów składa się z odcieni:
130 - w zasadzie jest to biel z delikatną różową nutą o niebieskich tonach, ładny kolor imitujący barwę zdrowego, lśniącego paznokcia. Kremowe wykończenie. 3 warstwy do pełnego krycia:
Sensique - FRENCH MANICURE with tefpoly® - 130
131 - cielisty róż, mieniący się bielą. Kremowe wykończenie. 2 warstwy do pełnego krycia:
Sensique - FRENCH MANICURE with tefpoly® - 131
132 - delikatny, liliowy kolor wyraźnie mieniący się fioletem. Perłowe wykończenie. 3 warstwy do pełnego krycia:
Sensique - FRENCH MANICURE with tefpoly® - 132
133 - cielisty, liliowo szary kolor. Kremowe wykończenie. 2 warstwy do pełnego krycia:
Sensique - FRENCH MANICURE with tefpoly® - 133
134 - cielisty beżowo różowy kolor. Kremowe wykończenie. 2 warstwy do pełnego krycia:
Sensique - FRENCH MANICURE with tefpoly® - 134
135 - cielisty beżowo brzoskwiniowy kolor. Kremowe wykończenie. 2 warstwy do pełnego krycia:
Sensique - FRENCH MANICURE with tefpoly® - 135
Tyle o kolorach, przejdźmy do szczegółów technicznych. Lakiery znajdują się w ładnych i zgrabnych smukłych buteleczkach, i nawet ich plastikowa rączka nie przeszkadza mi tak bardzo jak w wersji STRONG&TRENDY NAILS. Rączka tym razem jest biała i ma imitować perłę, co uważam, że świetnie pasuje do frencha.
Lakiery same w sobie mają dosyć rzadką konsystencje, miejscami wydawało mi się, że zbyt rzadką, bo wylewała mi się poza płytkę paznokcia, jednak wystarczyło przerzucić się na nakładanie nieco mniejszej ilości lakieru na paznokieć i już wszystko było w porządku. Kolor nakłada się równomiernie, nie powodował u mnie smug ani zacieków, w ładny sposób krył płytkę. Dosyć szybko schnie, tworząc autentyczny efekt tafli wody. Pięknie zachowuje blask, nawet kiedy już całkiem wyschnie bardzo dobrze odbija światło, tyczy się to nawet lakierów o gęstym, kremowym wykończeniu.
Trwałość oceniam na 4 dni bez żadnego utwardzacza i lakieru nawierzchniowego, po tym czasie zaczyna delikatnie odpryskiwać, piątego dnia zaczął się łuszczyć.
Generalnie uważam, że to są bardzo dobre lakiery za śmiesznie niską cenę, i jeśli tylko lubicie frencha, albo chcecie go wypróbować, to silnie rekomenduję ich zakup.
Próbowałyście już? Czy tak jak ja nigdy nie możecie sobie poradzić z równiutkim białym paseczkiem? Czy mimo tego nosicie takie kolory?
Podzielcie się!
11

Chanel - Les Scintillances de Chanel - Boże Narodzenie 2011 - zapowiedzi

W końcu i Chanel pokazało, co chce nam zaoferować na Boże Narodzenie. To kolekcja mała, ale luksusowa i piękna pod względem wzornictwa (zarówno opakowań, jak i produktów).
Gama Les Scintillances de Chanel przedstawia się tak jak powyżej. Szczególnie rozświetlający puder bardzo przypadł mi do gustu i szkoda, że po zużyciu pierwszej warstwy nie zostanie na nim rzeźbiony ornament:(
Kolejne produkty przedstawiają się następująco:
puder rozświetlający
puder uniwersalny

rozświetlacz w płynie
lakier do paznokci
A Wy co sądzicie o świątecznej propozycji Chanel? Chciałybyście znaleźć któryś z produktów pod choinką?
Podzielcie się!
13

Catrice Out of Space - Gel Eye Liner - Empire Behind The Sun

Out of Space to limitowana kolekcja marki Catrice na czerwiec/lipiec tego roku (u nas pojawiła się w sierpniu), a zainspirowana kosmicznymi, planetarnymi kolorami, i chyba trochę tegorocznymi błyszczącymi trendami z pokazów. W skład tej kolekcji wchodziły między innymi trzy żelowe eyelinery, ale ja posiadam, niestety, tylko jeden z nich:
C01 Empire Behind The Sun (15,99 złotego za 2,2 ml) - w opakowaniu wygląda na stare złoto z zielonymi tonami i żółto złotymi drobinkami zatopionymi w środku. W rzeczywistości na oku kolor przypomina bardziej białe złoto, trochę gubi swoje zielone tony, bardziej widoczne stają się srebrne i żółte refleksy.


Uważam, że opakowanie, tak samo jak opakowania reszty serii kosmetyków jest bardzo ładne i wygląda bardzo porządnie.
Konsystencja produktu to absolutnie nie jest typowo żelowa konsystencja eyelinera, powiedziałabym, że to coś między musem, kremem a żelem. Jest bardzo miękki i ma w sobie to "mokre" uczucie, które zawsze towarzyszy produktom w musie. Bardzo dobrze nabiera się na pędzelek i dobrze przenosi na powiekę. Jest średnio napigmentowany, aplikacje trzeba powtarzać dwa razy aby osiągnąć pełne, równe krycie. Dzięki bogu bez względu na to ile napakujemy sobie produktu na oko nie skończymy z popękanym efektem starożytnej skorupki.
Dużym minusem tak miękkiej konsystencji jest fakt, że eyeliner wydaje się nigdy nie wysychać do końca i cały czas jest podatny na migracje po powiece oraz odbijanie się. Te przykrości jednak całkowicie znikają, kiedy eyeliner nałożymy na bazę pod cienie do powiek, wtedy eyeliner zyskuje wiele na trwałości (na mnie wytrzymał 2 godziny bez bazy i 10 godzin z bazą).
Produkt świetnie nadaje się też jako kolorowa baza, która wzmocni kolor cienia, a także jako kremowy rozświetlacz w kąciku oka, a nawet na kościach policzkowych.
Bardzo ciekawa jestem innych kolorów, szczególnie niebieskiego, tego eyelinera!
Może wy już je miałyście?
Podzielcie się!
8

The Body Shop - nowości do pielęgnacji dłoni

The Body Shop słynie przede wszystkim z produktów do pielęgnacji ciała -  w tym znanych wszystkim maseł i peelingów oraz do ust. Ale w asortymencie marki znajdziemy też wiele produktów do pielęgnacji dłoni - na przykład jeden z moich ulubionych kremów do rąk - słynny Hemp Hand Protector.
Niedawno zaś oferta marki znacznie się powiększyła i serii Hemp i Almond dołączyła kolejna - bardzo kobieca i mocno nawilżająca, doskonała do skóry dojrzałej - Rose. Również w seriach Hemp i Almond pojawiły się nowe produkty - olejek do rąk, masło do rąk i mydło do mycia dłoni.
Tak prezentuje się seria różana:

Co bardzo mi się podoba to fakt, iż teraz kremy do rąk kupimy w specjalnych, metalowych tubach. Czasami to mało praktyczne, ale... praktycyzm warto poświęcić i mieć w kosmetyczce coś ładnego:)
Poniżej produkty, ich pojemności i ceny:
HEMP:
- hand polish - 250 ml - 35 złotych,
- oil treatment - 15 ml - 35 złotych,
- hand protector - 30 ml - 22 złote, 
- hand protector - 100 ml - 39 złotych (pisałam o nim)
- masło do rąk - 100 ml - 49 złotych.
ALMOND:
- mydło do mycia dłoni - 250 ml - 25 złotych,
- krem do rąk - 30 ml - 22 złote,
- krem do rąk - 100 ml - 39 złotych,
- hand rescue - 100 ml - 49 złotych,
- długopis do skórek i paznokci - 1,8 ml - 35 złotych.
ROSE:
- mydło do mycia dłoni anti aging - 250 ml - 25 złotych,
- olejek w roletce - 6 ml - 35 złotych,
- krem do rąk - 30 ml - 22 złote,
- krem do rąk - 100 ml - 39 złotych,
- masło do rąk - 100 ml - 49 złotych.

Czy któraś z nowych propozycji TBS szczególnie Was zainteresowała? Ja czuję się skuszona seria różaną (nazwijmy to pachnącą prewencją), bo Hempa używam zawsze, gdy moje dłonie "wołają" o pomoc:)
17

Make Up Forever - Rouge Artist Intense 16

Ponieważ jestem łowcą okazji i generalnie nie przepuszczę żadnej przeceny, to obok pomadek Make Up For Ever w promocyjnej cenie 45zł również nie mogłam przejść obojętnie. Tym bardziej, że do tej pory flirt z tą firmą kończył się u mnie na pudrach sypkich i ewentualnych marzeniach o Aqualine (jakoś tak nigdy się do nich nie zabrałam). Wzrok mój padł oczywiście na najbardziej błyszczący i metaliczny odcień ze wszystkich dostępnych i tak oto Rogue Artist stała się moja!
Na sam początek powiem tylko, że wprost nie mogę uwierzyć, że pomadki te nie mają nazw. Jestem tym faktem oburzona i zniesmaczona zarazem. Nienawidzę dostawać numerów zamiast nazw! Byłam też nieco zadziwiona opakowaniem pomadki, wykonanym z cienkiego plastiku, który przypominał mi starsze opakowania pomadek Inglota. Chociaż może mieć to sens, jako, że jest to marka profesjonalna, to wizażyści będą mieli mniej ciężaru do dźwigania w swoich i tak już monstrualnych kufrach.
16 - to czekoladowo-czerwony brąz z miedzianymi i złotymi drobinami, który w opakowaniu wygląda jak zbite ze sobą opiłki metalu, natomiast na ustach wydaje się być płynną czekoladą roziskrzoną rozgrzaną miedzią, jeśli to w ogóle ma jakiś sens. 

Make Up For Ever - Rouge ArtisteIntense 16 (słońce)
Make Up For Ever - Rouge ArtisteIntense 16 (cień)
Make Up For Ever - Rouge ArtisteIntense 16 (słońce)
Make Up For Ever - Rouge ArtisteIntense 16 (cień)
Pomadka ma kremową, ale nieco tępawą konsystencje, rozprowadza się dobrze, ale nie tak dobrze jakbym chciała, am w sobie coś ze sztywności pomadek matowych, a przecież matem nie jest! Nałożona do ust jest to nich przyklejona, nie przesuwa się, nie wylewa się poza kontur ust. Drobinki absolutnie nie przemieszczają się ze swojego miejsca, i mimo tego, że jest ich naprawdę dużo, do wydają się być po prostu integralną częścią tej kremowej konsystencji. Generalnie w ogóle nie czuć ich na ustach, nie mają w sobie nic co w dotyku przypominałoby cząsteczki brokatu. Pomadka jest trwała, i jeśli powstrzymacie się przed przekąskami to wytrzyma na ustach do 5 godzin, po tym czasie delikatnie, powolutku blednie, aby po 7-8 godzinach zostawić po sobie tylko wspomnienie!
Szminka pachnie delikatnie jakby pudrowo perfumowanym kremem, nie czuć tego jednak po aplikacji. Nie ma też żadnego wyjątkowego smaku.
Jeśli więc szukacie czegoś co nada waszym ustom szlachetny blask metali, to Rouge Artist Intense nr 16 MUFE, przypadnie wam do gustu!
Czy miałyście już pomadki tej firmy? Zapolowałyście na nie w okazyjnych cenach? A może udało wam się kupić coś innego na wyprzedażach w tym sezonie?
Podzielcie się!
13

Stila - Boże Narodzenie 2011 - zapowiedzi

Przygotowania do Świąt czas zacząć - przynajmniej w kwestii prezentów;) Nie jestem fanką świątecznych dekoracji, które od połowy września (w Wielkiej Brytanii jeszcze wcześniej!) można zobaczyć w sklepach, ale jeśli firmy kosmetyczne chcą mi zdradzić, co dla Nas przygotowały, to nie mam nic przeciwko.
Dlatego też dzisiaj chcę Wam pokazać kolekcję od Stili - może niewielka, ale z pewnością każdy znajdzie w niej coś dla siebie, a i ceny nie są kosmiczne.
W skład bożonarodzeniowej kolekcji marki Stila wchodzą:
-duża paleta makijażowa (39 dolarów), w której znajdziemy ponad 20 cieni do oczu, 7 róży do policzków, kredkę do oczu i 16-stronicową książeczkę z makijażami:
-mała paleta w cenie 18 dolarów (a w niej cienie):
-oraz specjalny, świąteczny gift box ze stilowymi lip glazami - jest ich osiem (4 kolory to najpopularniejsze Stila Lip Glaze, a 4 to kolory limitowane, wypuszczone na rynek jedynie na święta). Cena tego cuda to 25 dolarów. A wyglądają one wszystkie tak:
Strasznie spodobały mi się witrażowe wzory na paletkach. Rozety to jeden z moich ulubionych motywów w sztuce, no i mam dobre wspomnienia z zajęć w szkole (mam dwie lewe ręce, ale o dziwo wycinać potrafię bardzo dobrze;)). A czy wam kolekcja Stili przypadła do gustu? Czy gdyby była dostępna w naszym kraju skusiłybyście się na któryś z produktów?
Podzielcie się!
15

Original Source - Orange Oil & Ginger - płyn do kąpieli

Po GIGANTYCZNYM sukcesie Chocolate & Mint w mojej łazience, postanowiłam wypróbować inne warianty zapachowe płynów do kąpieli Original Source (9,99 złotego za butelkę, ale w promocji i za 7,99 da się go kupić).
Wersja Orange Oil & Ginger jest zdecydowanie bardziej świeżym zapachem, przywodzącym mi na myśl cukierki nim2, trochę kwaśny, trochę słodki, ślinka leci! Płyn ma śliczny, pomarańczowy kolor, jest zdecydowanie bardziej klarowny niż Chocolate&Mint, jest też od niego nieco rzadszy, szybciej wylewa się z butelki i ze względu na swoją konsystencje wydaje się też być mniej wydajnym.
Rozczarowana ostatnimi eksperymentami z pudrami do kąpieli (klikamy 1), 2), 3)), i biorąc pod uwagę fakt, że uwielbiam mieć wody po szyje, wlałam do wanny 1/3 opakowania. I to było za dużo, spokojnie możecie wlać 1/4 i to będzie dość, żeby uzyskać zadowalające rezultaty.
Płyn powoduje piękną, dużą, pokaźną i zbitą pianę, która długo utrzymuje się na powierzchni wody. Daje śliczny, cytrusowo cukierkowy zapach, który nie dość, że czuć w całej łazience, to jeszcze dodatkowo przeczyszcza drogi oddechowe (wypróbowane w czasie przeziębienia). Zapach utrzymał się przez całą kąpiel, czyli jakąś godzinę. Woda, kiedy w wannie było jej mało, była intensywnie pomarańczowa, jednak im więcej wody, tym kolor coraz bardziej szary, aż zrobił się zupełnie byle jaki, kiedy już weszłam do wanny.
Po wyjściu z kąpieli byłam czyściutka i świeżutka, ale nic o za tym, skóra nadal potrzebowała solidnej dawki balsamu do ciała, nie stwierdziłam żeby była nawilżona czy wyjątkowo wygładzona albo mięciutka. Była taka jak to zazwyczaj skóra po gorącej kąpieli, czyli czerwona, napięta i nawet delikatnie podsuszona.
Jednak jeśli szukacie czegoś, co będzie pachniało w kąpieli cytrusowymi landrynkami i przy okazji da wam całą masę piany, to Orange Oil & Ginger marki Original Source na pewno sprawdzi się w Waszej wannie.
Próbowałyście go już? A może inne zapachy? Czy generalnie może wszystko wam jedno co macie w kąpieli?
Podzielcie się!
11

Auriga International - Flavo-C Serum

Ponieważ do niedawna byłam całkiem blada, a od niedawna całkiem opalona, i ostatecznie znów zrobiłam się raczej blada, a do tego wszystkiego pracuję w klimatyzacji non stop, zaczęłam zauważać na swojej skórze rzeczy, których jeszcze kilka lat temu nie zauważałam. Są to ciekawostki takie jak malutkie przebarwienia, popękane naczynka to tu, to tam, chropowate skórki na nosie i ogólnie poszarzała, zmęczona cera. Uroki mieszkania w mieście (swoją drogą widziałyście kiedyś mężczyzn, którzy uskarżają się między sobą na "zmęczoną i szarą cerę"? Przecież też pracują w klimatyzacji, palą papierosy, albo znajdują się wśród palaczy. Z czego oni mają skórę? Z betonu?). Tak więc jest to ciekawe pole eksperymentalne dla Flavo-C Serum marki Auriga.
Jest to produkt, którego zadaniem jest zapobieganie powstawaniu zmarszczek, spłycanie już istniejących i rozświetlenie, ożywienie skóry! A sprawić t ma moja ukochana witaminka C oraz wyciąg z Ginko Biloba.
Produkt do gustu przypadł mi od pierwszego spojrzenia. Ostatnio mam wielką słabość do zakraplaczy, a to opakowanie wygląda medycznie, schludnie i profesjonalnie.
Sam produkt ma konsystencję lekkiego, szybko wchłaniającego się olejku o średnio przyjemnym zapachu, kojarzącym mi się z lekami z dzieciństwa. Olejek może jest i lekki, ale z całą pewnością nie przeszkadza mu to w byciu wydajnym, trzy krople spokojnie wystarczają mi na całą buzię. Dosyć o szczegółach technicznych, pora przyjrzeć się działaniu.
Używam go już oh-naprawdę-długo, codziennie rano i wieczorem pod regularny krem nawilżający. Co serum zrobiło dla mnie dobrego? Od razu powiem, że prawie wszystko czego chciałam. Po pierwsze autentycznie spłyciło, lub pozbyło się całkowicie moich drobnych zmarszczek, w szczególności tych natrętnie pogłębiających się bruzd na czole i wokół ust (nie przestane się przecież uśmiechać tylko dlatego, że mogą zrobić mi się zmarszczki!), co było dla mnie szokiem, bo myślałam, że od ich pojawienia się to już tylko równia pochyła do gigantycznych kraterów na twarzy. Po drugie mniejsze przebarwienia zniknęły bezpowrotnie, a większe wyraźnie zbladły, dzięki czemu moja skóra wydaje się być o równym, zdrowym kolorycie. Także moje naczynka są mniej widoczne. Ale przede wszystkim, to na czym zależało mi najbardziej, moja skóra nie wygląda już na zmęczoną, szarą i, no cóż...chorą. Autentycznie odzyskała naturalny blask, ładnie łapie i odbija światło, nie sprawia wrażenia chropowatej, nabrała bardziej morelowego niż szarego odcienia. Wygląda na zdrową i pełną życia. Nie jest to być może efekt tak spektakularny jak przy użyciu kremów rozświetlających z różowymi czy brzoskwiniowymi pigmentami, jednak jest obiecujący, naturalny i zauważalny.
Jedyne, czego produkt dla mnie nie zrobił to nie nawilżył, użycie po nim kremu jest OBOWIĄZKOWE, w innym przypadku możecie skończyć z przesuszeniami na buzi.
Moim jednak zdaniem, producent całkowicie wywiązał się ze swoich obietnic, więc jeśli szukacie dobrej kuracji z witaminą C, to Flavo-C Serum może być stworzone dla was!
Używałyście już produktów tej marki? Co myślicie o kosmetykach z witaminą C?
Podzielcie się!
17

Estee Lauder i Swarovski - Boże Narodzenie 2011 - zapowiedzi

Moje broda wylądowała na podłodze i długo ją zbierałam, zanim doszłam do siebie po zobaczeniu tych cudeniek! Jestem typowa sroka i uwielbiam świecące się, kolorowe opakowania! I te od Estee Lauder to idealny gadżet dla mnie. I nie zmieni tego nawet moja awersja do produktów Swarovskiego (jest ich tyle wszędzie, na tak brzydkich rzeczach, ze straciły już dla mnie czar, jaki miały jeszcze 7-8 lat temu). 
Ale wracając do tej świątecznej kolekcji - wiele w niej będzie czerwieni, bo w końcu to kolor Świąt:)
Jak tylko będę miała więcej zdjęć kosmetyków, podzielę się z Wami. A na razie pytanie - podoba się?
Podzielcie się!
14

Catrice - Out of Space - pomadka 02 Discover Purple Pluto!

Out of Space to edycja limitowana kosmetyków kolorowych Catrice na czerwiec lipiec, więc w Polsce wprowadzone w sierpniu (nie rozumiem pokrętnej logiki polskich dystrybutorów, ale dobrze, że w ogóle doszła!).
W kolekcji znalazły się dwie pomadki, które swoim wykończeniem do złudzenia przypominają mi Dazzle Lipsticki MAC (też limitowane). Niestety udało mi się nabyć tylko ciemniejszą z tych dwóch.
Discover Purple Pluto! - w opakowaniu wygląda na popielasty fiolet z zatopionymi błękitnymi, złotymi i granatowymi drobinkami. W rzeczywistości na ustach jest raczej przejrzysta z delikatnym tylko przebłyskiem fioletowego koloru i wyraźnymi drobinkami wyglądającymi jak małe migotliwe klejnociki. Szminka jest mięciutka, kremowa i z łatwością rozprowadza się na ustach. Mimo swojej kremowej konsystencji jednak nie wylewa się poza kontur ust i nie migruje po twarzy, ani sama szminka, ani drobinki nie znalazły się w żadnych niepożądanych przeze mnie miejscach.
Catrice - Out of Space - 02 Discover Purple Pluto! (z fleszem)

Catrice - Out of Space - 02 Discover Purple Pluto! (w cieniu)
Ma przyjemny, cukierkowy zapach, nie smakuje niczym szczególnym. Mimo drobinek nie pozostawia drapiącego uczucia na ustach, nie plami i nie podkreśla suchych skórek. Nie wysusza też ust, ale nie ma też właściwości pielęgnacyjnych, a jeśli ma, to ja ich nie zauważyłam. Trwałość oceniam na 3 godziny, po tym czasie kolor zaczyna się ścierać.
Catrice - Out of Space - 02 Discover Purple Pluto! (z fleszem)
Catrice - Out of Space - 02 Discover Purple Pluto! (w cieniu)
Opakowanie też uważam za bardzo udane, przypadło mi do gustu, jest w miarę ciężkie i wygląda na porządne.
Czy wy też zakochałyście się w tej edycji Catrice? Czy tak jak ja lubicie małe bling bling na ustach?
Podzielcie się!
12

Clinique - Black Honey - jesień 2011 - zapowiedzi

W obecnym sezonie miód zdaje się królować w branży kosmetycznej - po ciepło przyjętej kolekcji Honey Bronze z TBS przyszedł czas na Black Honey od Clinique.
Ta minikolekcja (mini, bo składa się tylko z 4 produktów) trafi na rynek wczesną jesienią i składać się będzie z:
- Color Surge Eyeshadow Quad - palety w odcieniu Black Honey
- Gradient Powder Blushera w odcieniu Back Honey
- Dual-Ended Almost Lipstick i Long Last Glosswear SPF 15 - produktu typu 2 w 1, czyli szminki i błyszczyka
- Brush-On Cream Liner - kremowego eyelinera w odcieniu Black Honey.

Co powiecie na miód w postaci kosmetyków od Clinique? Czy karmelowe odcienie w makijażu do Was trafiają?
Podzielcie się!
27

Catrice - Out of space - wypiekane cienie do powiek

Myślałam, że się powstrzymam, ale nie byłam w stanie, chociaż uwierzcie mi, przez kilka tygodni byłam naprawdę bardzo dzielna!
 
Ostatecznie jednak uległam serii limitowanej Out of Space, ze względu na te piękne kosmiczne błękity!
Przedstawiane tu przeze mnie cienie wchodzą właśnie w skład tej serii (15,99 za 1g), są to produkty wypiekane, więc należące do kategorii moich ulubionych.
C01 Supernova Skywalker - w opakowaniu widać bardzo błękitną niebieskość pomieszaną z granatem, wyglądającą jak zachmurzone, letnie niebo, na oku jest to  piękny podniebny błękit ze srebrnymi i granatowymi drobinkami, cień ma metaliczne wykończenie. Mimo swoich drobinek nie nakłada się na powiekę "skorupką" i nie ma tego typowego pokruszonego i kłującego efektu brokatu. Bardzo dobrze się rozprowadza, jest mocno napigmentowany, dobrze się blenduje i łączy z innymi cieniami.
 
C05 Venus vs. Mars - w opakowaniu wygląda jak powierzchnia skał kopalnianych z których wydobywa się złoto. Na powiece to ciemnoszary granat z połyskującymi granatowymi i złotymi drobinkami, jest to kolor, który idealnie nadaje się na smokey. Cień ma metaliczne wykończenie. Mimo swoich drobinek nie nakłada się na powiekę "skorupką" i nie ma tego typowego pokruszonego i kującego efektu brokatu. Bardzo dobrze się rozprowadza, jest mocno napigmentowany, dobrze się blenduje, miałam małe trudności z łączeniem go z innymi kolorami, przy tym kolor odrobinę się ulatnia, ale spokojnie można dołożyć na oko kolejną jego warstwę.


Nie zauważyłam, żeby cienie w tragiczny sposób osypywały się pod oko, nawet migotliwe drobinki tego nie robią, więc nie bójcie się, że będziecie wyglądać jak Cher w trasie koncertowej!
Trwałość oceniam na cztery godziny bez bazy, po tym czasie cienie zaczynają rolować się w załamaniu powieki, z bazą trwałość to 12+ godzin bez żadnego znikania koloru itd.
Od lewej: C01 Supernova Skywalker i C05 Venus vs. Mars (z fleszem)
Od lewej: C01 Supernova Skywalker i C05 Venus vs. Mars (bez flesza)
Podsumowując - jeśli kochanie wypiekane cienie, to ta edycja jest absolutnie godna polecenia!
Czy już się w nie zaopatrzyłyście? Dlaczego u nas są takie braki i opóźnienia w edycjach limitowanych Catrice?
Podzielcie się!
Back to Top Najlepsze Blogi